no cóż stało się...
Wracając w poniedziałek z Góry Świętej Anny, na wysokości Ligoty Górnej, rower mój HERCULES odmówił dalszej współpracy ze mną ulegając poważnej awarii w postaci pękniętej, a w zasadzie złamanej rury ramy. Udało mi się go namówić jedynie do dowiezienia mnie do domu. Namowa polegała na tym, że udało mi się tę pękniętą po skosie rurę ściągnąć plastikowymi paskami ściągającymi, przez co udało się ją jakość dość stabilnie zespolić i jakoś do Opola, do domu dotarłem.
Na chwilę obecną jestem bez rowerowego środka komunikacyjnego i muszę poruszać się jak zwierze na własnych łapach, nad czym bardzo boleję, jak i boleją moje tylne łapy (czytaj: - moje nogi).
Poczyniłem jednak pewne kroki, by stan ten uległ zmianie, o czym, jak przyjdzie pora powiadomię.
Kolarskie pozdrowienia wszystkim szczęśliwie poruszającym się na swych kołach.